Bąk-Ziółkowska: Cud in vitro

Maria Bąk-Ziółkowska
matka Agnieszki – pierwszej Polki żyjącej dzięki in vitro

laboratory-470741_960_720

I. 19.09.1986, Poliklinika Umberto I w Rzymie, godzina 12.00. Leżę w łóżku, biją dzwony na Anioł Pański. Trzymam w ręce różaniec i modlę się o pomyślność zabiegu. Co było przedtem? W kartach informacyjnych leczenia niepłodności zapisano nazwy zabiegów, które przeszłam od 1982 roku w polskich klinikach. HSG, DELBET, PS, HDT – skróty, kryjące w sobie ból i cierpienie.

II. Udało się! Trzy zapłodnione komórki rozwinęły się i są we mnie. Po dwóch tygodniach – USG. Bije jedno serce. Żal, że nie trzy, i radość, że chociaż jedno. Nie decydujemy się na badania wykluczające chorobę genetyczną. Czekamy na dziecko. Nieważne – zdrowe czy chore.

III. Czuję skurcze macicy, zaczynam ronić. Pędzimy do szpitala, kładą mnie do łóżka. Zastygam na długie tygodnie, starając się nie poruszać. Mąż cierpliwie rozczesuje kołtuny w moich długich włosach. Żyły pękają przy kolejnych wkłuciach. Całymi dniami obserwuję, jak z wiszących nade mną kroplówek spływają życiodajne substancje. Tak mija sześć miesięcy.

IV. Zbliża się Wielkanoc. Kongregacja do Spraw Wiary publikuje instrukcję obecnego papieża o in vitro. Pamiętam jej moc, uderzającą prosto w mój brzuch. Ksiądz, który przychodzi z komunią świętą, przerażony patrzy na moje kroplówki. Odpuszcza mi grzechy, nim zdążę otworzyć usta.

V. 35. tydzień ciąży. Dziecko postanawia pojawić się na świecie. Szybkie cięcie cesarskie ratuje naszą córeczkę. Doczekaliśmy się narodzin dziewczynki, przezwyciężając ogrom trudności, dzięki wielkiemu uczuciu, które nas związało.

VI. Później i w Polsce z powodzeniem zaczęto podejmować próby zapłodnienia in vitro. Cieszyłam się. Znajome pary, borykające się z problemem niepłodności, wreszcie mogły leczyć się w kraju, niestety – pełnopłatnie. Z tą chorobą trudno się pogodzić, szczególnie kobietom. W oczach moich przyjaciółek czasem widzę ból – tym silniejszy, im większą mają świadomość, że przegrały nie tylko z biologicznym zegarem, ale przede wszystkim z brakiem funduszy, który okazał się przeszkodą nie do pokonania.

VII. To nie wstyd, lecz strach sprawił, że nie rozgłaszaliśmy faktu poczęcia in vitro. Lata mijały, a my zastanawialiśmy się, kiedy i jak powiedzieć o tym córce. W panującej w kraju atmosferze wokół in vitro, kształtowanej głównie przez kler i skrajnie prawicowe środowiska, trudno znaleźć odpowiedni moment na otwartą rozmowę z własnym dzieckiem.

nowelogo

Tekst znajduje się w tegorocznej Gazecie Manifowej.

design & theme: www.bazingadesigns.com