Ambroziak: Coming out po prostu? [Dziś obchodzimy światowy Dzień Coming Outu]

Agata Ambroziak

Często słyszę emancypacyjne historie coming outów opowiadane w trzeciej osobie, a ułożone podług konkretnego scenariusza. I z okazji dzisiejszego dnia wszystkim, które_którzy podobnie do mnie odczuwają niepokój związany z pewnym skryptem outowania, chciałabym powiedzieć – coming out nie musi być żaden (konkretny) i nie musi do niczego prowadzić.

13055657_1772419722982843_790754883214906051_ofot. Anna Smarzyńska

Nie ma przewodnika po coming outach. 10 najlepszych sposobów, jak to zrobić. Doświadczeń i emocji, które ten konotuje. Nie ma najlepszego momentu, w którym można „wyjść z szafy”. Dla jednych to kwestia spontanicznej decyzji, dla innych wielokrotnie przerabiana w głowie decyzja. Dla jednych konieczność, dla innych zbędny element dochodzenia do tożsamości. Czasem coming out przybiera postać politycznej manifestacji odmienności, niezgody na cis-tem i patriarchat. W innych przypadkach na nowo ustawia najbliższe relacje – szczególnie tę, którą każda_każdy z nas ma ze sobą. Nie da się go sprowadzić do jednego zdania. Nie pełni jasno określonej funkcji. Ma tyle kontekstów, ile osób które się nań (nie) decydują. Czasem wyjście z szafy może oznaczać przemoc i nie być nawet kwestią naszej decyzji – wtedy gdy dzieje się poza nami, a nasze tożsamości ktoś ubiera we własne słowa i wbrew nam wystawia je na widok publiczny.

Jest za to jedna słoneczna czy też tęczowa wersja coming outu, która przykrywa różnorodność doświadczeń. Ta twierdzi, w myśl polityk tożsamościowych i polityki uznania, że coming out to konieczność oraz koniec drogi do emancypacji. I że zawsze jest wesoło i przychodzi ulga. I wszystkie_wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Coming out dla mnie miał coś z brzydkiego słowa „duma” – miał coś ze wstydu. Mój coming out zabiegał o atencję i UZNANIE. Wychowana w heteronormie wiedziałam, że potrzebny jest gest. Jasny komunikat zamykający mnie w pewnej szufladce, który na tamtym etapie nie był wyzwaniem rzuconym społeczeństwu, lecz raczej grzecznym pytaniem o przyzwolenie. Mamo, tato, koleżanko i kolego – czy mogę? To był moment zaledwie muskający moją odmienność. Ku zdziwieniu nie spotkała mnie za to kara. Przynajmniej nie większa niż typowe niezadowolenie z odmiennego wyglądu, stek normalizujacych pytań i komentarzy oraz masa oceniających wypowiedzi. Przez przeszło rok byłam tylko lesbijką. Nikim więcej. Prosto z szafy, gdzie nic nie było jasne, na dłuższy czas trafiłam do ciasnej szufladki. Kolejnym wyzwaniem było przekroczenie tej prowizorycznej strefy komfortu.

Zapytanie siebie, czy to wszystko, co mogę powiedzieć o mnie i zrobić dla siebie? W politycznym sensie, żeby na nowo odetchnąć, musiałam odrzucić wszystko, co stabilne i pewne. I zakwestionować to wszystko, co organizuje nasze doświadczenia i każe nam się jasno określać.

W tym miejscu urywam nie bez powodu – robię to po to, by nie wpaść w pułapkę kolejnych deklaracji. To nie jest żadna reprezentatywna historia. To tylko jedna z wielu opowieści – moja. Z okazji #comingoutday życzę nam wszystkim (do)wolności dochodzenia do swoich (nie)tożsamości oraz możliwości ich artykułowania. A w tym dniu szczególnie zachęcam do czytania zina złożonego niedawno przez kolektyw KŁAK!


Korekta: Michalina Pągowska

design & theme: www.bazingadesigns.com