512 -godzinny performans Mariny Abramović

Adrian Searle

Krytyk Guardiana ponownie odwiedził wystawę Mariny w galerii Serpentine i odkrył, że przygotowane przez artystkę zadania nie prowadzą do osiągnięcia „pełni obecności”[1], ale raczej przypominają fabryczną linię produkcyjną.

Marina Abramović  jest na półmetku swojej artystycznej akcji w galerii Serpentine (*artykuł z połowy lipca 2014 r.). W swoim video-pamiętniku wskazuje, że z każdym dniem performance staję się coraz bardziej ciężki i wymagający.

10489759_10152532639730912_2426061545314241783_nZdjęcie: Marco Anelli

W dniu otwarcia, kolejka chętnych do zobaczenia wystawy rozciągała się na całej długości parku otaczającego galerię. Atmosfera była napięta. Nikt nie wiedział, co artystka pokaże i w którą stronę rozwinie program swojej londyńskiej rezydencji. Do dzisiaj prawie 60 000 osób odwiedziło Serpentine. Część z nich czekało godzinami na spotkanie z artystką i na żywo zrelacjonowało swoje przeżycia na Tumblrze. Wielu wróciło, nawet kilkakrotnie. Ja również. Ale zamiast pełnej obecności i spokoju, świadomej uwagi skierowanej na chwilę obecną, subiektywnego odczucia relaksu doświadczyłem ucisku w żołądku i poczucia ciągłej alienacji.

Zwiedzanie wystawy rozpoczyna się od otrzymania pary słuchawek. Są one wręczane przed wejściem na salę w pokoju, w którym zostawia się również torby, zegarki i telefony. W mojej głowie przewijały się nazwiska artystów i artystek, które Marina mogła wykorzystać jako muzyczne tło w swojej artystycznej interwencji: Jay-Z, Lady Gaga, Antoni Hegarty (który pojawił się w filmie Roberta Wilsona „The Life and Death of Marina Abramovic pokazanego na festiwalu filmowym w Manchesterze). Może coś Rufusa Wainwrighta? Może usłyszę samą Marinę, uwodzącą widzów kołysanką o zabijaniu szczurów na Bałkanach? Nic takiego jednak się nie dzieje. Martwa cisza. Nieoczekiwana, nieprzenikniona cisza. Słuchawki odcinają wszystkie dochodzące z zewnątrz dźwięki, stają się ostatecznym akustycznym przewodnikiem osób zwiedzających Serpentine.

Do galerii przychodzą ludzie myślący (bez wątpienia) o sztuce artystki. Przy pierwszej mojej wizycie, Marina ze swoimi asystentami i asystentkami ustawiała zwiedzających jeden po drugim pod ścianą i oknami. Kiedy tak staliśmy z zamkniętymi oczami, mieliśmy za zadanie skupić się na chwili obecnej lub ideach, które rozważa się, gdy czeka się na nic. Przez głowę przemykały nam różne myśli: o niewyłączonym żelazku, rachunkach do zapłacenia, wstrzykiwaniu botoksu, światowym pokoju, a nawet erotyczne fantazje. Mieliśmy odczuwać teraźniejszość, być tu i teraz. Ale nie da się zupełnie być tu i teraz.

Niektórym udało się zostawić siebie i swoje problemy w galerii Serpentine oraz doświadczyć tzw. mindfulness. Ale nie mi i nie dzisiaj! W północnej części galerii ludzie stoją na niskim cokole zrobiony z połyskujących, drewnianych pudełek (ustawionych w kształcie krzyża). Przypomina to rodzaj flashmoba lub działanie crowdsourcingowe. Niektórzy się chwieją. W sali znajdują się również krzesła na których można usiąść, oglądać zmagania śmiałków i obstawić, który z nich utrzyma się najdłużej.

O czym powinno się myśleć, kiedy ma się za zadanie skupić na niczym więcej poza byciem tu i teraz? Ludzie spędzają całe lata na dążeniu do tego celu – w górach, aśramach, na kursach, wszyscy podążają „drogą mindfulness”. Ale nie ja. Nie jestem osobą tego typu.

Na psychoterapii, przynajmniej jest zawsze ktoś do kogo można się odezwać. Tu w Serpentine nikt nie usłyszy twego krzyku.  Cisza utworu Johna Cage nigdy nie była tak cicha, jak ta którą doświadczam podczas wystawy. Oprócz bulgotania w moich zatokach i dźwięku spływającego potu nie ma nic. Ciężko się powstrzymać od zdarcia tych cholernych słuchawek z głowy! Wzmacniają one tylko dźwięki obecne w głowie każdego z przybyłych do galerii.

Doświadczając „tu i teraz” spotęgowanego odcięciem od świata zewnętrznego czuję, że staję się bardziej widzem niż uczestnikiem performansu. Wydaje mi się, że jestem odurzony, ale nie ma w tym nic z doświadczeń Walter Benjamin palącego haszysz. Doświadczam pewnego rodzaju paranoi. Jeśli otworzę teraz oczy to czy zobaczę przed sobą Alaina de Bottona robiącego sprośne gesty i grymasy? Kontynuuję swoją podróż, ale konsekwentnie unikam kontaktu wzrokowego. Nie chce zwrócić na siebie uwagi artystki lub jej pomocników i pomocniczek. Poruszam się w szybszym tempie i omijam innych zwiedzających przypominających guzdrzących się turystów/ki.

W ostatniej Sali dzieje się coś niepokojącego. Dookoła małych stolików ustawionych w rzędzie siedzą zgarbieni ludzie. Z daleka wyglądają jakby pisali szkolny egzamin. Poruszając się za ich plecami i spoglądając przez ramiona nieumyślnie wcielam się w rolę nadzorującego nauczyciela. Na stolikach leżą kartki papieru oraz mały kopczyk zmieszanych ziarenek białego ryżu i zielonej soczewicy. Każdy z siedzących przy stoliku trzyma w dłoni zatemperowany ołówek zakończony małą gumką. Ludzie oddzielają nasionka od siebie, liczą je i robią na kartkach papieru drobne notatki. Jedna lub dwie osoby wyszły poza wyznaczony schemat – rysują dookoła ziarenek dziwne malunki albo układają z nich spirale i krzyżyki. Po cichu liczę, że jakaś zdesperowana dusza wsadzi w końcu do nosa ołówek na znak sprzeciwu! Jednak większość skrzętnie rachuje ryż i soczewice.

Ma się wrażenie, że uczestnicy są poddawani jałowej karze. W moich oczach przypominają więźniów lub uczestników kursu  scientologicznego. Ich widok przywołał wspomnienia mojej pracy przy linii produkcyjnej kiedy to wypełniałem wypustki małymi plastikowymi pierścieniami oraz sortowałem małe dyski. Było to nie do zniesienia. Mogłem dać się porwać niezmiennemu tempu wykonywanych zadań albo opierać się tym jednostajnym powtórzeniom.

W pewnym momencie jedna z osób obsługujących wystawę wskazuje mi puste krzesło. Za pomocą pantonimy -wybałuszonych oczów, wywieszonego języka oraz niewidzialnego noża podcinającego moje gardło – odmawiam i opuszczam wystawę przez nikogo nie zatrzymywany.

Na zewnątrz galerii czekają ochroniarze. Jeśli ktoś będzie chciał zakłócić performance, oni na pewno zainterweniują. W tłumie zagubionych, samotnych i lekko zaniepokojonych bywalców Serpentine zawsze znajdą się bowiem „szaleńcy”. Każda z galerii ich ma nie tylko podczas ceremonii otwarcia. Ponieważ do środka nie można wnosić aparatów fotograficznych, dotychczas odbyło się tylko kilka „artystycznych” interwencji. Dodatkowo, w środku nie ma nic więcej poza innymi odwiedzającymi.

„Każdy dzień jest w galerii inny” wspomina w jednym ze swoich video-pamiętników artystka. Od soboty, także filmy zrobione przez zwiedzających można oglądać online. Dzisiaj doświadczyłem uczucia silnego oporu. Nie wiem czy to moja osobowość, sztuka czy atmosfera tak na mnie wpłynęła. Można powiedzieć za dużo krytyki, za mało liczenia ryżu.

Tłumaczenie: KU

[1] Ang. mindfulness  to rodzaj szczególnej uwagi: świadomej, nieosądzającej i skierowanej na bieżącą chwilę (Jon Kabat-Zinn, 1990), odnosi się przy tym do doświadczenia świata, które znajduje się poza naszymi oczekiwaniami i jest rodzajem doświadczania rzeczy „takimi, jakimi są” (Ray, 2002).

design & theme: www.bazingadesigns.com